środa, 4 stycznia 2012

O czym myślimy - dokąd zmierzamy?

W starożytnym Rzymie vocanda był to wykaz spraw wywoływanych przez sądowego woźnego. Nasza WOKANDA HISTORII będzie wywoływała do rozpoznania sprawy z historii najnowszej, głównie związane z Polską. Nie będzie to rozpoznanie pełne, raczej przyczynkarskie, kogo bowiem stać na wszechstronne i pełne opisanie często wciąż jeszcze dziejących się, niezakończonych wydarzeń, ich tła, wszelkich uwarunkowań i skutków?

Życiu człowieka nieodłącznie towarzyszy niecierpliwość, która skłania także do wyrażania ocen stanowczych, niedopuszczających wątpliwości. Nie jestem pewien, czy przy stanie obecnej historycznej wiedzy stać nas na taki osąd nawet epoki Piastów, od legendarnego Kołodzieja i Rzepichy poczynając. A cóż dopiero gdy zabieramy się do zdarzeń sprzed dwudziestu czy sześćdziesięciu lat.

Jednym z podlejszych zjawisk, które pojawiły się w III RP jest tzw. polityka historyczna. Niewybredna w wyborze metod propaganda, zyskała przydającą nobliwości szatę nauki, pozornie zajmującej się historią, a w rzeczywistości formowaniem wręcz prostackich ocen, opinii i wniosków na doraźne potrzeby rządzących.
Przywodzi to na myśl postać Francisa Fukuyamy i słynną jego tezę o końcu historii, który miał jakoby nastąpić wraz z upadkiem tzw. komunizmu i przyjęciem przez większość krajów systemu liberalnej demokracji oraz rynkowego porządku gospodarczego, jako najdoskonalszego z możliwych do urzeczywistnienia systemów politycznych. Ogłosił to w czasach bardzo kontrowersyjnej prezydentury Ronalda Reagana. Wszyscy władcy, niezależnie od nazwy pełnionej funkcji i systemu, któremu służyli, potrzebowali takich, którzy głosić będą doskonałość ich dzieła. W Polsce pełnią tę rolę ludzie z wszelkimi możliwymi naukowymi tytułami, uprawiający politykę historyczną, wspierani przez „naukowo”-śledczą hybrydę, którą jest Instytut Pamięci Narodowej.
Zdaję sobie sprawę z naszych skromnych możliwości. Nasz głos przypominał będzie pisk myszy, nie o jego donośność i zasięg słyszalności wszakże idzie. Chodzi o zachętę do piszczenia!
W Polsce dominującym zjawiskiem jest strach. Fenomen tego zjawiska polega na tym, że nie ma jakoby w demokracji powodów do lęków, bo niemal wszystko wolno, lecz ludzie się boją. Pewien znajomy chwalił jeden z artykulików, który ogłosiłem w swym bloogu.
- Stary, napisz to, co mówisz w komentarzach pod wpisem – zaproponowałem mu wiedziony próżnym odruchem potrzeby uznania.
- Nie, wolę ci to powiedzieć, bo gdybym napisał, mogliby mnie namierzyć – odparł.
Wciąż zatem w tym idealnym, wieńczącym jakoby historię Polski systemie istnieje podział na „my”- „oni” i wciąż jest lęk przed „onymi”. Rozumiem obawy ludzi czynnych zawodowo, rozumiem obawy bezrobotnych poszukujących pracy, lecz mój znajomy jest dawno po 70-tce, ma nędzną wprawdzie, zapewniającą jednak wegetacje emeryturę, której mu chyba już nie odbiorą (choć, kto wie?). A jednak się boi.
Kiedyś, jako młody, ukształtowany w kulcie rewolucji człowiek, byłem zwolennikiem tej właśnie, radykalnej metody zmiany istniejącej sytuacji. Wciąż nie neguję jej potrzeby i znaczenia, nie akceptuję natomiast używania tego pojęcia dla nazywania odruchów niszczącego buntu, bez programu i określonego celu, do którego się zmierza. Skrajny przejaw takiego rozumienia rewolucji stanowiły awantury wywołane w ubiegłym roku w Londynie, których jedynym dostrzegalnym skutkiem były zrujnowane sklepy i spalone samochody. Interesującą odmianą „rewolucji” są wciąż trwające rozruchy wywoływane w krajach północnej Afryki przez ośrodki decydenckie znajdujące się poza ich granicami. Powiastka o tym, że zbuntowane młode pokolenie Egipcjan skrzyknęło się poprzez Facebooka i dokonało przewrotu, nadaje się co najwyżej na temat scenariusza marnego hollywoodzkiego filmu.
I tu dostrzegam pewną analogię z tym, czego dokonała w Polsce „Solidarność”. Skalpel jest narzędziem, którym chirurg, niekiedy boleśnie, może jednak sprawić wiele pożytku. Przed dwudziestoma z okładem laty instrument ten znalazł się w rękach ledwie zawodowo wykształconego elektryka stoczniowego, a sposób posługiwania się nim dyktowano z dużej odległości, często zza oceanu, za pośrednictwem rozumiejących formułowane w obcych językach instrukcje doradców. Rewolucyjnej przemiany dokonały więc liczne rzesze społeczeństwa w przekonaniu, że czynią to w swoim interesie, okazało się jednak, że najmniej na tym zyskały. Na tym polega fałsz solidarnościowej rewolty, a prawdziwi jej beneficjenci mają dzisiaj do dyspozycji pełne instrumentarium służące starannemu skrywaniu istoty rzeczy. Jednym z narzędzi jest wspomniana polityka historyczna, innym lęk. Nie, nie przed tajną policją (choć chyba nie mniej jej jest, niż przed laty) i nie przed politycznymi prześladowaniami. Mam na myśli lęk bardziej dolegliwy, wszechogarniający i samowzbudzający się lęk ekonomiczny.
W XIX wieku narodziła się myśl marksistowska i to ona stała się kanwą przemian społecznych, które dokonywały się w latach późniejszych. Nie kwestionuję, że była na wszelkie sposoby wypaczana, często dostosowywana do doraźnych potrzeb, a co gorsza przykrawana do ograniczonej wiedzy i wyobrażeń stosujących ją. Zawierała jednak syntetyczną diagnozę rzeczywistości społecznej i podstawę tworzonych programów dokonujących się rewolucji. Dzisiaj takiej myśli nie ma! Sądzę zatem, że dopóki nie ukształtuje się, wszelka przemiana dokonywać się winna ewolucyjnie, co nie znaczy, że bez przejawów buntu, jakimi są na przykład strajki czy uliczne demonstracje. Ewolucja, to trudna metoda. Wymaga znajomości realiów rzeczywistości oraz ich historycznych uwarunkowań, a skłonności do ich poznania zdają się marnieć. Jest to na rękę rządzącym, którzy z ludźmi wiedzącymi czego i dlaczego chcą, zwykle sobie nie radzą. Znakomicie natomiast dają radę prymitywnym kibolom albo gówniarzom zamaskowanym „arafatkami” i kapturami, którzy tłuką wystawowe witryny i palą samochody.
Na drodze trudnych i żmudnych ewolucyjnych przeobrażeń może powstać diagnoza istniejącej rzeczywistości społecznej i program rewolucyjnych przekształceń. W ten sposób niewielkie, lecz liczne drobne kroki doprowadzą do jakościowej zmiany.
Oby WOKANDA HISTORII stała się instrumentem krzewienia racjonalnego myślenia poprzez dyskurs na temat rzeczywistości i historii wspominanej nie z sentymentalnych wyłącznie potrzeb.

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że będzie to blog normalny, gdzie nasi Rodzice nie będą opluwani a widać będzie im wdzięczność za odbudowę kraju po zniszczeniach wojennych, za budowę fabryk, szkół walczących z analfabetyzmem, szpitali ratujących życie wszystkim, nie tylko tym, którzy mają pieniądze. Życzę powodzenia!
    Dojrzały Polak

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Wiesławie, widzę, że mądrze pisze Pan nie tylko na swoim blogu. Pozdrawiam.
    Mieszkaniec Olsztyna

    OdpowiedzUsuń